> Strona główna > Czytelnia > Księgi pamiątkowe > Księga 50-lecia


XIV - „Piechotą z Olaju do Rygi - Wspomnienia fuksowskie”
Fil. Alfred Dziedziul (c. 1904).


Było to w roku 1904, gdy byliśmy fuksami. Czy pamiętacie, konfuksi i Oldermanie Chudy te złote czasy, gdy każdy z nas, naturalnie prócz ciebie, czuł się rozbrykanym źrebakiem i nie wiedział, co z nadmiarem enengji począć? A byliśmy przeważnie z tych, co wylecieli pierwszy raz z gniazda rodzinnego. Moja. ś. p. matka wyposażyła np. swego jedynaka w cudowny jedwabny parasol, z którego dumny byłem, jak król, również w ciepłe kalosze. Lecz na drugi dzień skradziono mi w Romkellerze parasolkę, co wprowadziło mnie w taką pasję, że dałem sobie słowo, nigdy więcej parasolki nie używać, i dotąd dotrzymałem słowa. Zresztą i kalosze doznały tego samego losu.

Nasz kochany Olderman ciężką miał z nami robotę, osobliwie z kilku o niesfornym charakterze, do których i ja, zdaje się, należałem. "Trzymaj się ostro, fuksa" - często obijało się o uszy nasze, i zawsze jak rażony prądem elektrycznym, człek opamiętywał się i - trzymał się ostro, o ile naturalnie fizycznie to mógł uczynić, bo i tak bywało.

Dziś, po wielu latach, analizując bezstronnie to "fuksowanie" i nawoływanie nas do "ostrego trzymania się", jasnem dla mnie jest, jak niezmiernie dużo, każdy z nas, a szczególniej ci o żywszem temperamencie, zawdzięczają tej mustrze, tak koniecznej i cennej. Bo, gdyby nie "Arkonja" doprowadziła nas do "ludzkiego" stanu, czyniłby to obcy i cudzy świat, który boleśnie ranić mógłby fizycznie i moralnie. - Często niejeden z nas młodych uważał, że jest to zabijaniem samodzielności i nieomal musztrą koszarową, bo nasz Olderman nie znał żartów, - lecz wkrótce przekonywał się o niezmiernych dobrodziejstwach tego systemu naszego Chudego.

Cetus nasz 1904 r., znów dzięki Chudemu, który stale był z mami, odrazu zgrał się i pokochaliśmy się. Urządzaliśmy częste herbatki na przemian, u każdego z konfuksów, przyczem część oficjalna rozpoczynała się wykładem o historji i sztandpunktach arkońskich, poczem następowała herbatka, czasami nieco zakrapiana Doppelkümmelem i Pomeranzem.

Pamiętam, było to u mnie, na Muhlenstr. (mieszkałem wtedy u p. Kwintowej). Zakrapiania było nieco za dużo, bo jeden z najwstrzemięźliwszych konfuksów F., - dziś "duchowny" w jednym z grodów nadwiślańskich, wpadł w tak cielęcy nastrój, ze ni z tego ni z owego wpakował swe długie nogi ma stół z jadłem i piciem i zmiótł wszystko na podłogę. Mało brakowało, a byłbym wylany z budy mej przez p. Kwinto, lecz wyratował mnie zdaje się kolega Moryś B., specjalny ulubieniec p. K.

Kończył się I semestr i jako pierwsza jaskółka wyjeżdżał konfuks Staś K. na Litwę. Była gdzieś znów herbatka, po której gremjalnie poszliśmy wszyscy odprowadzić K. na dworzec, wykupując do Torensbergu bilety, jako peronówki. Zajęliśmy cały prawie wagon i gdy ruszył pociąg, rozległ się śpiew: "Niech z setki młodych piersi głos", zapominając o Torensbergu i Zassenhofie. I tylko gdy rozległ się głos: "waszy biletiki" - oprzytomnieliśmy. Pytamy, gdzie jesteśmy: "dojeżdżajem k Olaju". Śmiech i ryk, co tak skonsternowało kontrolera i konduktorów, że przedstawił nas do kary.

W Olaju, a biła już godz. 12 w nocy, oddano nas 14 do rąk wąsatego żandarma, bowiem "płatit" zdaje się około 30 rubli, nie chcieliśmy, gdyż wszyscy razem nie mieliśmy tyle floty, a gdybyśmy i zapłacili, to za co wyruszyć z powrotem do Rygi? Starego Knierima w Peterhofie anpumpnąć i budzić nie mogliśmy chyba. Pozostaje więc tylko - "protokół".

I tu się zaczyna komedja, jakiej nigdy w życiu nie zapomnę.

"Chłopcy - nie wymieniać swych nazwisk", pada szeptem hasło obronne.

Na pierwszy ogień wysuwamy Chudego.

"Kak wasza familja, imie, otczestwo?"

"Iwan Nikiforowicz Cudjakow".

Jak tylko to powiedział, brać cała formalnie zawyła z zachwytu, co zmusiło żandarma do ostrego przywołania nas do porządku.

Dalej rekomendują się koledzy jako Mefodij Mefodjewicz Krowopiwcew, Pantelejmon Isidorowicz Mjagkotiełow i t. d. Pamiętam tylko tyle, że płakałem rzewnemi łzami z rozkoszy i komizmu, tem bardziej, że biedny żandarm doskonale wiedział, że go mopsują, drgało mu pod wąsami, lecz wszystko skrupulatnie i z powagą notował. A my wyliśmy i płakaliśmy z uciechy.

Takiej zabawy już nigdy więcej w życiu nie miałem i pewno mieć nie będę. Gorzej było, gdy mieliśmy protokół podpisać, bo nikt nie pamiętał, jak się nazywa. Postanowiliśmy więc nie podpisywać, co też uczyniliśmy, a ponieważ przyjechaliśmy ostatnim pociągiem i stację na noc zamykano, zostaliśmy sromotnie wyrzuceni ze stacji, w ciemną grudniową noc, w topniejący do kostek śnieg, 20 wiorst od Rygi. Znaleźliśmy się wprost w polu i po naradzie stwierdziliśmy, że mamy wszyscy 14-tu tylko 18 rubli i 30 kop. Naogół, gdybyśmy się znaleźli u Kroepscha, wystarczyłoby to aż nadto, ale tu o godz. 1 w nocy w szczerem polu?

"Nie ma rady, chłopcy - idziemy piechotą do Rygi", odzywa się jakiś głos w ciemności. I poszliśmy, bo cóż mieliśmy robić, tem bardziej, że i niebo zaczęło być przeciwko nam, zaczął padać ni bo deszcz, ni to śnieg. Teraz przedewszystkiem trzeba było wyjść na szosę ryską, a ciemność egipska była wokoło.

Nareszcie wybrnęliśmy na szosę i poszliśmy, ale jak - pożal się Boże: jeden krok naprzód,, a pół w tył, po mokrym śniegu i gołoledzi Do rozpaczy nas to doprowadziło. Po dwuch zczepieni, zmoknięci, zmęczeni, z mniejszym i większym jamerem po "herbatce" przedstawiliśmy doskonałe modele dla malarza Gorskiego p. t. "Pielgrzymka w tundrach syberyjskich na Sachalin". Lecz humoru nie traciliśmy, bo dużo nas było - no i fuks nigdy nie powinien rozpaczać!

Jak długo brnęliśmy tak, nie wiem, tylko, gdy siły zaczęły nam już naprawdę odmawiać, ujrzeliśmy ratującą karczmę, która leży na środku pomiędzy Olajem. a Rygą. Odmachnęliśmy więc 10 wiorst wprost nadspodziewanie. Z takim impetem dobijać zaczęliśmy się do karczmy, że karczmarz, w samej bieliźnie, wyskoczył jak na pożar, krzycząc "kasir?" (co jest?), ale zobaczywszy zmokniętych pieszych korporantów, zmiękł odrazu. Taki już sentyment wzbudzaliśmy i wokoło naszej kochanej Rygi.

Byliśmy narazie uratowani.

Rozlokowaliśmy się w obszernej karczmie przy piwie i sznapsie, a kto mógł, w tej liczbie i ja, rozciągnął się na drewnianych ławach i stołach, by doczekać świtu, bo o koniach ani mowy (autobusy nie kursowały wtedy, niestety).

Drzemałem, a może i spałem, gdy jak przez sen raptem czuję, że mi robi się mokro. Czy to sen, czy co, - nie mogę zrozumieć i powoli staram się podnieść znużone powieki. Ryk kolegów towarzyszy mojemu przebudzeniu się, bo oto jeden z nich nalał poważniejszą ilość piwna na mnie za karę, że boski trunek Gambrinusa zaniedbać raczyłem. Skoczyłem, by "wyzwać" winowajcę, jednak rozbroił mnie chóralny ryk zadowolenia. Co robić - "to jest studenckie życie, jego śmiech i łzy".

Zaczęło widnieć i deszcz padać zaczął na dobre. A ponieważ w ciągu nocy fundusze nasze zmalały okropnie, przeto należało pomyśleć, w jaki sposób, tanio i dobrze dostać się do Rygi. Wyręczył nas Łotysz-karczmarzysko, który poradził, byśmy się zabrali pojedyńczo lub po 2 chłopskiemi wozami, jadącemi na targ, do Rygi. I poczciwi Łotysze, litując się nad nami, pozabierali nas wszystkich do Rygi, gdzie wyznaczyliśmy sobie randkę u Kroepscha przy gorącej kawie i kuflu.

Tak skończyła się ta piesza nocna wędrówka fuksów arkońskich, cetusu Roku Pańskiego 1904, pieszo z Olaju do Rygi.

Kawa nam smakowała, niezmiernie w ciepłej knajpie Kroepschowskiej, którą, zdawało się, otwierano specjalnie dla przebumlowanych studentów o 7 rano. Dobry to był lokal, dziś już nie egzystujący, gdzie miało się i kredyt.

Nie przyszedł tylko na kawę Józio Da-ka i Murzyn, bo byli tak zmachani, że jak fama głosiła, Murzyna obudzono o godz. 4 po południu z opartemi o ścianę do góry nogami, - by należycie odpoczęły. Czy nabawił się kataru - nie wiem, prawdopodobnie.

Dobre to były czasy, ale dawne. Czy pamiętacie jeszcze, kochani konfuksi i zacny nasz Oldermanie Chudy, o tych czasach?

Alfred Dziedziul
Chełmno (Pomorze)